Legenda o Miłowicie
Młody, dwunastoletni chłopiec, już prawie mężczyzna, przedzierał się przez zarośla. Puszcza gęstniała coraz bardziej. Z trudem znajdował miejsce na postawienie stopy i przedzierał się przez krzewy z coraz większym mozołem. Jego płowe włosy zaczepiały o gałęzie. W jednej dłoni dzierżył długi łuk i kilka upolowanych ptaków. Na jego plecach kołysał się worek wypełniony strzałami, a przy boku chybotała się spora skórzana torba wypełniona różnościami. Drugą dłonią chłopiec osłaniał twarz przed smagającymi ją liśćmi.
Młody Miłowit przemykał szybko, prawie bezszelestnie. Ta puszcza była jego domem. Znał tu wszystkie naturalne niebezpieczeństwa. Wiedział też, gdzie się schronić w przypadku zagrożenia. Ale teraz nadchodził już zmierzch, i samotne wycieczki stawały się ryzykowne. Miłowit dużo wiedział o otaczającym go świecie. Wiedział też, że jest zbyt młody i niedoświadczony aby podołać dłuższemu przebywaniu w ciemnej puszczy.
Nie był zadowolony z efektów polowania. Długo szukał zwierzyny, a ta była wyjątkowo czujna. W dodatku nowy łuk nie sprawował się najlepiej. Był twardszy i wyraźnie wolniejszy od poprzedniego. Strzały leciały jak gdyby ociężale. Miłowit nie miał jeszcze dużej wprawy w obróbce drewna i rzadko był zadowolony ze swoich wyrobów. Często obserwował swojego ojca przy pracy i później z młodzieńczą niecierpliwością i podenerwowaniem próbował naśladować ojcowe ruchy ostrzem obserwując zupełnie inne, znacznie gorsze efekty własnej pracy. Wiedział, że wprawa i zręczność przyjdą z wiekiem i latami pracy, ale pragnął osiągnąć mistrzostwo jak najszybciej. Od tego przecież zależała przyszłość jego rodziny. Nowy łuk niewątpliwie był piękny. Wykonany z najlepszej gałęzi zgodnie z wszelkimi zasadami, których Miłowit nauczył się od ojca. Ale efekt nie był nawet zadowalający. Łuk nie miał duszy. Sprawował się tak, jak gdyby był to twardy patyk z zawiązanym na obydwu końcach sznurkiem, a nie dopracowany łuk myśliwski. Miłowit używał tego łuku od dłuższego czasu w nadziei, że z czasem to się zmieni i ten piękny przedmiot nabierze charakteru.
Tymczasem ściemniało się coraz szybciej. W poszukiwaniu ptactwa Miłowit zapędził się głęboko w las i teraz musiał iść coraz szybciej, ponieważ słabe światło księżyca w niewielkim tylko stopniu przedzierało się przez korony drzew. Odczuwana nerwowość nie pozbawiła go jednak czujności. Co jakiś czas zatrzymywał się na chwilę nasłuchując niebezpieczeństw.
Wreszcie dojrzał skraj lasu. W oddali. pomiędzy drzewami, migotały delikatne światełka. To były ogniska osady. Wszystko wyglądało tak, jak zwykle, gdy nagle pojawiły się drobne rozbłyski. Małe ogniki przesuwały się szybciej, niż gdyby człowiek niósł pochodnię. Było w tym coś niezwykłego. Coś niepokojącego. Miłowit przyspieszył kroku jeszcze bardziej. Doszedł, a właściwie już dobiegł do łąki. Wspiął się na palce. Ogniki posuwały się jeszcze szybciej. Z oddali dał się usłyszeć tętent. Słaby, ale już wyraźnie słyszalny. Grupa ludzi jechała konno z zapalonymi pochodniami. Szybkie ruchy pochodni wskazywały na podniecenie jeźdźców. Albo agresję. Miłowit wstrzymał oddech. Nasłuchiwał chwilę. Odczuwał narastający niepokój.
Chwilę później biegł już tak szybko, jak tylko umiał. Wywijał w powietrzu trzymanym w dłoni łukiem. Słyszał, jak podskakiwały strzały na jego plecach. Słyszał też gwałtowne bicie własnego serca. Wszystko to trwało krótką chwilę. Co najwyżej kilka minut. Ale dla Miłowita był to długi i ciężki bieg. Jego młody organizm przywykł do ciężkiej pracy i do wysiłku, ale teraz silne wzburzenie odbierało mu siły.
Gdy dobiegł do skraju osady, napastnicy znajdowali się już w zasięgu wzroku. Barczyste sylwetki wściekle podskakiwały na końskich grzbietach. Wyraźnie widział ich przekrwione twarze wykrzywione w grymasie wściekłości. Wielokrotnie widział drapieżne stworzenia podczas ataku, dlatego teraz nie miał wątpliwości co do intencji przybyszy.
Miłowit wbiegł za pobliską chatę i ukrył się w jej cieniu. Tymczasem najeźdźcy wjechali do osady i wrzeszcząc niemiłosiernie pędzili w kółko wzniecając tumany kurzu. Wykrzykiwali coraz głośniej coś w zupełnie obcym, nieprzyjemnym języku. Nikt im nie stawiał czoła. Wojownicy, zazwyczaj koczujący niedaleko osady, nie przybywali na ratunek. Chłopca ogarnęło przerażenie. Starał się oddychać cicho, najciszej, jak umiał, chociaż w panującym zgiełku i tak nikt nie mógł usłyszeć.
Przybysze najwyraźniej rozzuchwaleni tym, że nikt im nie stawił czoła, rzucili kilka pochodni na słomiane dachy chat. Po chwili wokoło zaczęły przemykać roznoszone z wiatrem płonące kawałki słomy. Migotliwe światło rozjaśniło otoczenie. Wtem, jak na komendę, z płonących chałup zaczęły wybiegać skulone sylwetki. Ludzie bezradnie próbowali dobiec do pobliskiego gaju. Napastnicy tylko na to czekali. Przecinali drogę uciekinierom śmiejąc się przy tym szyderczo. Gdy jednak sprytnym wieśniakom udało się ich zmylić, dobyli broni i rozpoczęli rzeź. Zakrwawione ciała upadały, a chłopiec kulił się odczuwając bezradność.
Rzeź trwała krótko, po chwili przybysze, widząc następnych wybiegających chłopów, zawrócili gwałtownie w kierunku chat. W pewnej chwili z pobliskiego domu wybiegła starowinka w towarzystwie młodej dziewczyny. Stara kobieta, podtrzymywana pod ramię przez dziewczynę, biegła ociężale potykając się co chwilę. Dziewczęce warkocze falowały w powietrzu. Ten widok przyciągnął wzrok jednego z napastników, który gwałtownie spiął konia i ruszył galopem.
Milena, dziewczyna z płowymi włosami i długimi warkoczami nie była piękna, ale jej urok zawsze przyspieszał bicie serca Miłowita. Teraz jednak nie było czasu na podziwianie dziewczęcego uroku. Aby dopaść dziewczynę i staruszkę brutal na koniu musiał przegalopować obok chłopca i przeskoczyć niski kopiec usypany ze świeżo ściętych gałęzi. Gdy napastnik zbliżał się, Miłowit poczuł wściekłość i agresję. Wiedział, że kobiety za chwilę zginą. Nagle zatracił cały niepokój, wyskoczył przed chatę, złapał grubą i długą gałąź, i uniósł gwałtownie jeden z jej końców. Koń spłoszył się widząc przeszkodę i po chwili runął w środek kopca. Napastnik wyskoczył z siodła rozpaczliwie machając ramionami. Upadł niedaleko lecz zaraz próbował stanąć na nogi. W tej chwili Miłowit wiedział, że musi zrobić coś, do czego był przygotowany od dawna, ale miał nadzieję, że ta chwila nigdy nie nadejdzie. Musiał zabić człowieka. Napastnik był uzbrojony w ciężki tasak, ale był jeszcze zbyt daleko aby uderzyć, dlatego w chwili, w której chłopiec sięgnął po łuk rzucił narzędzie próbując strzaskać Miłowitowi głowę. Chłopiec skurczył się gwałtownie, prawą ręką sięgając strzałę, która po chwili ze świstem ugodziła napastnika w pierś swoim stalowym grotem. Mężczyzna zachwiał się, ale nie upadł, dlatego Miłowit sięgnął po drugą strzałę, naciągnął cięciwę i spokojnie wycelował. Wrogowie stali tak przed sobą przez chwilę, po czym napastnik powoli osunął się na ziemię.
Miłowit zwolnił cięciwę i zamarł na chwilę. W tej chwili kątem oka dostrzegł następnego jeźdźca pędzącego w jego kierunku. Chłopiec odwrócił się szybko, ponownie napiął cięciwę i wypuścił strzałę niosącą śmierć. Nie czekając na efekt Miłowit cofnął się nieco i stojąc z dumnie uniesioną głową, nie zwracając uwagi na broń miotaną w jego kierunku, rozpoczął systematyczny ostrzał najeźdźców.
Chłopiec zginąłby niechybnie, gdyby nie reakcja pozostałych mieszkańców wioski. Ci, w większości bardzo młodzi ludzie, jeszcze dzieci, widząc dumną postawę Miłowita chwycili w dłonie różne narzędzia gospodarcze i rozpoczęli zmasowany atak. Okrążeni i zawzięcie atakowani napastnicy spadali z koni, po czym już na ziemi tarzali się jęcząc z bólu od odniesionych ran.
Gdy żaden z napastników nie był już w stanie nikomu wyrządzić krzywdy Miłowit zagwizdał głośno i rozkazującym tonem zarządził koniec bitwy. Chłopcy i dziewczęta przewali walkę, po czym zaopiekowali się napastnikami opatrując im rany.
Po kilku godzinach do wioski wrócili wojownicy. Okazało się, że opuścili swoje posterunki aby bronić mieszkańców sąsiedniej wioski przed inną grupą napastników. Czyny Miłowita i innych młodych ludzi spotkały się z ich niekłamanym podziwem.
Słowiańskim zwyczajem mieszkańcy wioski zaopiekowali się brutalnymi gośćmi, dbając o ich zdrowie oraz dając im strawę i schronienie. Ci zaś później osiedli na miejscu, wielokrotnie odwdzięczając się tubylcom za dobre serce, broniąc ich przed najazdami barbarzyńców.
Miłowit wziął sobie Milenę za żonę i będąc jeszcze młodzieńcem został przywódcą wioski. Jego bohaterskie i szlachetne uczynki po wielu stuleciach były wskazywane młodym ludziom jako wzór do naśladowania. Wiele słowiańskich legend zawiera opis czynów Miłowita wskazując jak dobrze i godnie powinien postępować człowiek.
skalgo, 2014